Rekordy online
Elliot Quest
Recenzja wersji alpha.
Takie gry jak Elliot Quest skłaniają do iście filozoficznych rozmyślań: co sprawia, że platformówka jest fajna?
Albo pozwólcie, że sparafrazuję pytanie: dlaczego niektóre gry, na pierwszy rzut oka podobne, mam ochotę wyrzucić z dysku po kilku minutach, a w inne gram, gram i gram, jakby od tego zależało szczęście ludzi i pokój na Ziemi?
Myślę, że odpowiedź tkwi dokładnie tam, gdzie zwykł zaszywać się imć Boruta. Czyli w licznych, na pozór nieuchwytnych detalach. Uroczych, subtelnych animacjach, nawiązaniach do klasyki (Zelda!), zaskakujących projektach poziomów i podejmowanych wciąż próbach odświeżenia znanego nam od dziesięcioleci gatunku. Wszystko zaś sprowadza się do tego, czy twórcom się chciało. Czy chciało się zrobić naprawdę fajną grę.
Nie mam wątpliwości: Elliot Quest powstał przede wszystkim z pasji, widać to na każdym kroku. Bo w końcu jak często trafiają się niezależne platformówki, w których mamy szesnastu bossów do pokonania i całkiem rozbudowaną, choć nienachalną mechanikę rodem z RPG? Kiedy ostatnio w tym gatunku widzieliście trzy różne zakończenia, zależne od podejmowanych w trakcie rozgrywki decyzji? Albo kombosy i zaklęcia?
Do premiery pozostało jeszcze kilka miesięcy, więc – siłą rzeczy – tu i ówdzie trafiają się błędy i nie wszystko jest gotowe na swój prime-time. Ale to nic. Gra już teraz sprawia mnóstwo frajdy. A jeśli nie lubisz wersji developerskich, zaczekaj po prostu do lutego na oficjalny debiut. Warto, bo szykuje się naprawdę udana platformówka.
P.S. Elliot Quest można cały czas wspierać na Kickstarterze, do czego gorąco namawiam.
1