OPINIA: Andromeda kontra recenzenci
Mass Effect: Andromeda został zjechany przez recenzentów: to jedna z najgorszej ocenianych gier BioWare w historii. Czy słusznie?
Jeśli spróbujemy spojrzeć na tytuł mędrca szkiełkiem i okiem – owszem. To wyraźnie niedokończona produkcja, pełna błędów (ze słynną już animacją twarzy postaci), marnie napisanych dialogów i rozbuchanej do absurdalnych rozmiarów pobocznej zawartości, która niewiele wnosi do fabuły. Być może gdyby BioWare dało sobie jeszcze pół roku na szlify, efekt końcowy byłby dużo lepszy – ale tylko być może. Wiele wskazuje bowiem na to, że wiele błędów popełniono w początkowej fazie produkcji. Gdzież Andromedzie do Wiedźmina! Bliżej jej do zostania duchowym spadkobiercą Dragon Age II.
Tyle jeśli chodzi o trzeźwe spojrzenie. W rzeczywistości ocena tej gry jest dużo bardziej skomplikowana. Bo co z tego, że na papierze mamy gniota, skoro wielu graczy po premierze się nim zachwyca?
Myślę, że duży wpływ na niskie oceny miał krótki czas na zrecenzowanie tak potężnego tytułu. Recenzenci dobili oczywiście do finału, ale w pośpiechu (by zdążyć na koniec embargo) i z licznikiem ukończenia gry na poziomie 60%. Nie mogli też uczciwie ocenić multi, bo i jak przed oficjalną premierą. Do czego zmierzam? Andromeda to taki smaczny, fast-foodowy posiłek. Całkiem niezły, o ile nie przesadzasz z ilością. Jeśli jednak na śniadanie dawkujesz sobie porcję frytek, na obiad hamburgera, a na kolację pizzę (pozdrawiam wszystkich studentów), po tygodniu chce ci się to wszystko – pardon my French – „odruchem bezwarunkowym przesunąć z żołądka do przełyku”.
Być może jeszcze za wcześnie na definitywne oceny, ale mam poczucie, że Andromeda będzie smakować najlepiej jako rozłożona w czasie, wielomiesięczna podróż. Podobnie było w końcu z poprzednim wielkim RPG-iem BioWare – Dragon Age: Inquisition. W zbyt dużych dawkach męczył nadmiernym podobieństwem do MMO, jednak pozwalał zżyć się z bohaterami i na wiele tygodni zatracić się w gigantycznym świecie. Jest on obecnie w czołówce moich ulubionych RPG-ów, wśród Wiedźmina, Skyrim, Wrót Baldura i trylogii Mass Effect.
Nie możemy zapominać, że dziesięciostopniowa skala ocen jest bezsilna w starciu z niektórymi tytułami. Weźmy takie Destiny: grę pod wieloma względami żenująco wręcz zepsutą, a jednak nadzwyczajnie grywalną. Albo w drugą stronę: szczycący się średnią 85/100 Gone Home, przy którym niemal usnąłem (choć gra trwa 2 godziny, a ja lubię przygodówki).
Wnioski są z tego dwa, oba dość proste, ale warte przypomnienia. Po pierwsze: tak zwany konsensus krytyków o niczym nie świadczy. Po drugie: na ocenę gigantyczny wpływ mają warunki, w jakich rzecz oceniano. Szkoda oczywiście (co piszę jako fan serii), że Andromeda nie okazała się arcydziełem, który zamknąłby usta wszystkim krytykom, ale nie znaczy to – na szczęście! – że BioWare wypuściło kaszankę.
Informacje dodatkowe: