proste założenia
ciągle coś się dzieje
przyjemna oprawa, klimat
może (acz nie musi) czasem zdenerwować
INFORMACJE
Gatunek: Zręcznościowe
Licencja: shareware
Data wydania: 2006
Pobrań: 693
Producent: Rabidlab
Wymagania sprzętowe:
CPU 500 MHz, 64MB RAM, 20 MB na HDD (+ połączenie z Internetem do rejestracji)
CPU 500 MHz, 64MB RAM, 20 MB na HDD (+ połączenie z Internetem do rejestracji)
Dodatkowe opcje:
Rekordy online
Rekordy online
Język: Angielski
INNE Z TEMATU
Dodge That Anvil!
OCEŃ
„Ile razy to już było?” - ile razy to już czytaliście? Ile razy sami tak pomyśleliście? Czasem wydawałoby się, że w dzisiejszych czasach wymyślenie czegoś oryginalnego graniczy z cudem. Cóż, wielokrotnie udowadnia się nam, że to błędne rozumowanie. A najciekawsze jest to, że... to już było. Tylko w innej formie.
O czym mowa? O spadających kowadłach. Kto widział kiedyś te bardziej „zakręcone” kreskówki z amerykańskich wytwórni, ten wie, jak szalony to motyw. Problem w tym, że tam było to sporadyczne, jednostkowe. Taka „wisienka na torcie”. A jak jest tutaj? Króliki z Eastwarren mają nie lada problem. Nie dość, że muszą się ukrywać przed ludźmi, to jeszcze ostatnimi czasy nie mogą żyć spokojnie nawet tam, gdzie oko ludzkie nigdy nie sięgało. Ni z gruchy, ni z pietruchy, a może raczej – ni z sałaty, ni z marchewy, z nieba zaczęły się sypać kowadła. Co gorsza, przez te niecodzienne (a od tej pory – codzienne) opady zbiór plonów okazał się o tyle trudny, co niemożliwy z przyczyn kadrowych. Zbieracze woleli nie ryzykować życia – i nie dziwota. Jako że rosnące na polach marchewki to jedyne źródło pożywienia dla królików, równie szybko wyrosła potrzeba rozwiązania problemu. Szybko powołano jednostkę badawczą, mającą na celu – jakże by inaczej – zbadanie istoty problemu. Obok sztabu naukowców i inżynierów, potrzebny był ochotnik, który ryzykując życie wyruszałby na pola i zbierał to, co na nich rośnie.
Jak bardzo łatwo się domyśleć, tym ochotnikiem będzie nasz mały bohater. Pierwsze zadania będą łatwe, bo i pola nie będą zbyt wielkie. Obok typowych metalowych obiektów, z nieba będą spadać też... piłki plażowe. Z ich pomocą nasza baza strzela do kowadeł skutecznie redukując stężenie żelaza w powietrzu. Potem te gumowe piłki spadają na ziemię nie robiąc nam żadnej krzywdy. A gdyby kogoś zastanawiało, jak tak delikatne przedmioty są w stanie zmienić trajektorię lotu masywnego kowadła – sojusznicy katapultują także inne, czyli drewniane skrzynki... Gdy te spadną, mogą nam co prawda zrobić krzywdę, ale także mają w sobie jakiś cenny przedmiot, który pomoże nam w zadaniu. Nie, to nie jest wszystko – z czasem będziecie mieli wrażenie, że samo niebo wali się na głowę... I nie będzie to zbyt pesymistyczne podejście. Wzrośnie ilość i jakość – a wszystko to, aby utrudnić nam życie. Względnie zabrać nam kilka, ale tych wirtualnych raczej. No, chyba że ktoś zbyt nerwowy...
A co takiego czai się we wspomnianych pojemnikach? Znajdziemy tam, podobnie jak w sklepach prowadzonych przez krety (tam jednak trzeba za nie płacić... rzodkiewkami), pancerze dające nam „ostatnią szansę”, magnesy przyciągające wyrwane z ziemi warzywa oraz parę przedmiotów użytkowych – parasolki, dynamity i zegarki. Wiecie jak się łowi ryby w wojsku, prawda? To wszystko razem sprawia, że Dodge That Anvil! to bardzo zakręcona gra. Nie dość, że brakuje tu już tylko spadających różowych słoni, to jeszcze można szybować, zatrzymywać czas, a także robić parę innych dziwnych rzeczy... A wszystko to przedstawione tak, jakby to nie było nic nadzwyczajnego. I przyznać trzeba, że to tak naprawdę nie jest nic dziwnego... Ale fakt pozostaje faktem, że klimat tu jest specyficzny. Czujemy się jak w kreskówce... Z wyłączeniem nieśmiertelności ich bohaterów rzecz jasna. Co jest najważniejsze w kreskówce? Dobra zabawa. I to właśnie się przekłada na ową grę. Tylko problem pozostaje tego rodzaju, że niekiedy ilość (i częstotliwość) zgonów może przyprawić kogoś o niepotrzebny stres. Są niby trzy poziomy trudności, ale to zawsze się jakoś dziwnie komponuje z całą resztą... Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że nie każdy rodzaj kowadła jest inaczej zaznaczony na liczniku – i może się nagle okazać, że to coś „bardzo poważnego” spada nam na głowę i nie ma już czasu na unik. Szczerze mówiąc... trudno się mówi.
A czemu, zapytacie? Dodge That Anvil! wpisuje się do pewnej charakterystycznej grupy gier. Istotne są dwa elementy. Po pierwsze, ginąć tu można częściej niż można to sobie wyobrazić. Ale z drugiej strony, większość przeszkód można stosunkowo łatwo ominąć. Druga sprawa, to ilość żyć. Początkowa piątka może się wydawać mała – ale przy odrobinie zaparcia można bardzo szybko dorobić się dziesiątek, nawet przekroczyć setkę. Jak łatwo zauważyć, dla umiejętnych graczy Dodge That Anvil! staje się dużo łatwiejsza – i robi się z niej spacerek. Natomiast słabsi będą mieli kilka dodatkowych szans – które mogą łatwo zaprzepaścić i będą musieli zaczynać od nowa, aż w końcu wspomnianych umiejętności nabiorą. Całe szczęście, że jest to proces dość prosty. Przynajmniej na poziomie do normalnego włącznie... Nie wspominając już o ukrytym trybie, gdzie od samego początku jesteśmy atakowani przez wszystkie rodzaje „niespodzianek” - a zaczynamy od zera z pieniędzmi i życiami.
Obok niezaprzeczalnej oryginalności pomysłu i różnych humorystycznych smaczków (zobaczcie sobie, jak w intrze została zilustrowana „zaawansowana technologia”...), Dodge That Anvil! wyróżnia się z tłumu przyjemną oprawą. O ile muzyki tu w zasadzie nie uświadczymy – bo jest bardzo cicha i przez większą część gry słychać jedynie efekty dźwiękowe (przyzwoite, nie denerwują), to grafika wybija się na plus. Tak, jest kanciasta. Tak, gdzieniegdzie widać „schodki”. Ale nie o to chodzi. Jak już napisałem, całość utrzymana jest w konwencji kreskówki – a to pociąga za sobą pewne uproszczenia. Co następuje – kwadratowe wzniesienia nie przeszkadzają, a wita się je jak wszytko inne w tym świecie. A, jeszcze jedno. Główny bohater jest dwuwymiarowy. Tak, to plus – został narysowany bardzo porządnie i patrzenie na niego przez cały czas nie powoduje niekontrolowanych odruchów. Tak na marginesie, to wszystko umożliwiło nawet zrobienie dema w technologii flash.
Gdy przychodzi do wypowiedzenia werdyktu, trzeba przyznać jedno. Początkowo grając w Dodge That Anvil! miałem niekiedy wrażenie, że to jakieś bardzo dobry freeware. Gra wydała mi się prosta i mało skomplikowana – w tym dobrym znaczeniu. Szybko jednak uświadomiłem sobie, że tutaj wszytko to występuje na masową skalę – i co najważniejsze, pokonując coraz to nowe plansze nie czujemy się znudzeni. Dodge That Anvil! ma klasę, którą może pokazać jeśli da się jej szansę. A jest ona tego warta, nie dajcie się zwieść. Prosta, a wciągająca – i taka, w której można się wykazać. Trzeba mówić więcej? Polecić ją mogę każdemu – oprócz ludzi lubiących wartką akcję i nie lubiących żyć w ciągłym stresie. Jakby nie patrzeć – tu chodzi o unikanie, nie rozwałkę. Co kto woli. Ja mimo wszystko zachęcam do przekonania się na własnej skórze, jak to jest być króliczkiem unikającym kowadeł. Niecodzienne doświadczenie, nie ma co...
O czym mowa? O spadających kowadłach. Kto widział kiedyś te bardziej „zakręcone” kreskówki z amerykańskich wytwórni, ten wie, jak szalony to motyw. Problem w tym, że tam było to sporadyczne, jednostkowe. Taka „wisienka na torcie”. A jak jest tutaj? Króliki z Eastwarren mają nie lada problem. Nie dość, że muszą się ukrywać przed ludźmi, to jeszcze ostatnimi czasy nie mogą żyć spokojnie nawet tam, gdzie oko ludzkie nigdy nie sięgało. Ni z gruchy, ni z pietruchy, a może raczej – ni z sałaty, ni z marchewy, z nieba zaczęły się sypać kowadła. Co gorsza, przez te niecodzienne (a od tej pory – codzienne) opady zbiór plonów okazał się o tyle trudny, co niemożliwy z przyczyn kadrowych. Zbieracze woleli nie ryzykować życia – i nie dziwota. Jako że rosnące na polach marchewki to jedyne źródło pożywienia dla królików, równie szybko wyrosła potrzeba rozwiązania problemu. Szybko powołano jednostkę badawczą, mającą na celu – jakże by inaczej – zbadanie istoty problemu. Obok sztabu naukowców i inżynierów, potrzebny był ochotnik, który ryzykując życie wyruszałby na pola i zbierał to, co na nich rośnie.
Jak bardzo łatwo się domyśleć, tym ochotnikiem będzie nasz mały bohater. Pierwsze zadania będą łatwe, bo i pola nie będą zbyt wielkie. Obok typowych metalowych obiektów, z nieba będą spadać też... piłki plażowe. Z ich pomocą nasza baza strzela do kowadeł skutecznie redukując stężenie żelaza w powietrzu. Potem te gumowe piłki spadają na ziemię nie robiąc nam żadnej krzywdy. A gdyby kogoś zastanawiało, jak tak delikatne przedmioty są w stanie zmienić trajektorię lotu masywnego kowadła – sojusznicy katapultują także inne, czyli drewniane skrzynki... Gdy te spadną, mogą nam co prawda zrobić krzywdę, ale także mają w sobie jakiś cenny przedmiot, który pomoże nam w zadaniu. Nie, to nie jest wszystko – z czasem będziecie mieli wrażenie, że samo niebo wali się na głowę... I nie będzie to zbyt pesymistyczne podejście. Wzrośnie ilość i jakość – a wszystko to, aby utrudnić nam życie. Względnie zabrać nam kilka, ale tych wirtualnych raczej. No, chyba że ktoś zbyt nerwowy...
A co takiego czai się we wspomnianych pojemnikach? Znajdziemy tam, podobnie jak w sklepach prowadzonych przez krety (tam jednak trzeba za nie płacić... rzodkiewkami), pancerze dające nam „ostatnią szansę”, magnesy przyciągające wyrwane z ziemi warzywa oraz parę przedmiotów użytkowych – parasolki, dynamity i zegarki. Wiecie jak się łowi ryby w wojsku, prawda? To wszystko razem sprawia, że Dodge That Anvil! to bardzo zakręcona gra. Nie dość, że brakuje tu już tylko spadających różowych słoni, to jeszcze można szybować, zatrzymywać czas, a także robić parę innych dziwnych rzeczy... A wszystko to przedstawione tak, jakby to nie było nic nadzwyczajnego. I przyznać trzeba, że to tak naprawdę nie jest nic dziwnego... Ale fakt pozostaje faktem, że klimat tu jest specyficzny. Czujemy się jak w kreskówce... Z wyłączeniem nieśmiertelności ich bohaterów rzecz jasna. Co jest najważniejsze w kreskówce? Dobra zabawa. I to właśnie się przekłada na ową grę. Tylko problem pozostaje tego rodzaju, że niekiedy ilość (i częstotliwość) zgonów może przyprawić kogoś o niepotrzebny stres. Są niby trzy poziomy trudności, ale to zawsze się jakoś dziwnie komponuje z całą resztą... Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że nie każdy rodzaj kowadła jest inaczej zaznaczony na liczniku – i może się nagle okazać, że to coś „bardzo poważnego” spada nam na głowę i nie ma już czasu na unik. Szczerze mówiąc... trudno się mówi.
A czemu, zapytacie? Dodge That Anvil! wpisuje się do pewnej charakterystycznej grupy gier. Istotne są dwa elementy. Po pierwsze, ginąć tu można częściej niż można to sobie wyobrazić. Ale z drugiej strony, większość przeszkód można stosunkowo łatwo ominąć. Druga sprawa, to ilość żyć. Początkowa piątka może się wydawać mała – ale przy odrobinie zaparcia można bardzo szybko dorobić się dziesiątek, nawet przekroczyć setkę. Jak łatwo zauważyć, dla umiejętnych graczy Dodge That Anvil! staje się dużo łatwiejsza – i robi się z niej spacerek. Natomiast słabsi będą mieli kilka dodatkowych szans – które mogą łatwo zaprzepaścić i będą musieli zaczynać od nowa, aż w końcu wspomnianych umiejętności nabiorą. Całe szczęście, że jest to proces dość prosty. Przynajmniej na poziomie do normalnego włącznie... Nie wspominając już o ukrytym trybie, gdzie od samego początku jesteśmy atakowani przez wszystkie rodzaje „niespodzianek” - a zaczynamy od zera z pieniędzmi i życiami.
Obok niezaprzeczalnej oryginalności pomysłu i różnych humorystycznych smaczków (zobaczcie sobie, jak w intrze została zilustrowana „zaawansowana technologia”...), Dodge That Anvil! wyróżnia się z tłumu przyjemną oprawą. O ile muzyki tu w zasadzie nie uświadczymy – bo jest bardzo cicha i przez większą część gry słychać jedynie efekty dźwiękowe (przyzwoite, nie denerwują), to grafika wybija się na plus. Tak, jest kanciasta. Tak, gdzieniegdzie widać „schodki”. Ale nie o to chodzi. Jak już napisałem, całość utrzymana jest w konwencji kreskówki – a to pociąga za sobą pewne uproszczenia. Co następuje – kwadratowe wzniesienia nie przeszkadzają, a wita się je jak wszytko inne w tym świecie. A, jeszcze jedno. Główny bohater jest dwuwymiarowy. Tak, to plus – został narysowany bardzo porządnie i patrzenie na niego przez cały czas nie powoduje niekontrolowanych odruchów. Tak na marginesie, to wszystko umożliwiło nawet zrobienie dema w technologii flash.
Gdy przychodzi do wypowiedzenia werdyktu, trzeba przyznać jedno. Początkowo grając w Dodge That Anvil! miałem niekiedy wrażenie, że to jakieś bardzo dobry freeware. Gra wydała mi się prosta i mało skomplikowana – w tym dobrym znaczeniu. Szybko jednak uświadomiłem sobie, że tutaj wszytko to występuje na masową skalę – i co najważniejsze, pokonując coraz to nowe plansze nie czujemy się znudzeni. Dodge That Anvil! ma klasę, którą może pokazać jeśli da się jej szansę. A jest ona tego warta, nie dajcie się zwieść. Prosta, a wciągająca – i taka, w której można się wykazać. Trzeba mówić więcej? Polecić ją mogę każdemu – oprócz ludzi lubiących wartką akcję i nie lubiących żyć w ciągłym stresie. Jakby nie patrzeć – tu chodzi o unikanie, nie rozwałkę. Co kto woli. Ja mimo wszystko zachęcam do przekonania się na własnej skórze, jak to jest być króliczkiem unikającym kowadeł. Niecodzienne doświadczenie, nie ma co...
KOMENTARZE
skorotrzeba..
+0
2013-10-26 15:46:39
hehe jak zobaczyłem reckę tej gry przypomnial mi sie pierwszy trójwymiarowy gex:) a dokł, 1 planszA:P
Gość
+0
2009-09-26 11:00:14
extara gram w nią ciągle
Gość
+0
2009-09-26 10:57:59
Super
Gość
+0
2009-09-26 10:57:34
Moiemu dziecku się podoba
1