Klimat
Bossowie
Poziomy
Przeciwnicy
Poziom trudności!
Mało bonusów
INFORMACJE
Gatunek: Strzelanki
Licencja: freeware
Data wydania: 2008
Pobrań: 191
Producent: 2-bit Games
Wymagania sprzętowe:
Brak danych
Brak danych
Dodatkowe opcje:
Rekordy online
Rekordy online
Język: Angielski
INNE Z TEMATU
Pixel Land Blast
OCEŃ
He’s gonna take you back to the past… Tymi oto słowami zaczyna się każdy odcinek internetowego show – Angry Video Game Nerd. Główną rolę gra tu James Rolfe, który, wcielając się w tytułową postać, krytykuje marnej jakości gry wideo sprzed kilkunastu lat, wielce przy tym bluzgając, co oznacza, że osoby niepełnoletnie powinny skończyć czytanie w tym momencie i zająć się czymś innym. Recenzje możecie obejrzeć na YouTube lub poprzez główną stronę Jamesa, którą znajdziecie przez Google, gdyż nie chcę mu robić zbytniej reklamy i wstawiać jej adresu. Zyskał on na świecie tysiące fanów (w tym mnie), dzięki czemu stworzono ponad siedemdziesiąt odcinków przez trzy lata. Kwestią czasu było, iż powstanie gra na jego temat. Pierwszą z nich miałem okazję recenzować jakiś czas temu. Była to produkcja dobra jak na swoje możliwości, świetnie oddawała ducha programu. W tle słychać było komentarze Jamesa, którego również dobrowolnie zaprzęgnięto do pracy nad tytułem. Do dnia dzisiejszego powstały dwie kolejne produkcje z naszym dzielnym wojownikiem z okularami na twarzy, długopisami w kieszeni, padem w prawej ręce i zieloną butelką w drugiej.
Zacznijmy od pierwszej produkcji – Pixel Land Blast, stworzonej przez Kevina Berrymana. W przeciwieństwie do pierwszej gry, jest ona strzelanką, a nie platformówką. Dosyć ciekawe rozwiązanie, ale czy jest to na pewno dobry pomysł? No cóż, za chwilę się przekonamy. Najpierw poświęćmy jednak kilka słów fabule, która mimo, że z reguły jest krótka i banalna, odpowiada (a przynajmniej powinna) na pytanie „o co chodzi?”. W tym przypadku historyjka wygląda tak: wszechistota stworzyła na początku kod i powiedziała, że jest dobry. Po tym zaczęła się lenić i przestała się nim interesować. Złe gry (i mam na myśli ZŁE) wykorzystały tę szansę, by wejść do świata dobrych gier, gdzie zaczęły szerzyć zamęt i chaos. Do roli zbawcy wyznaczono AVGN. Jego zadaniem jest pokonanie po raz kolejny zgrai kartridży i przywrócenie porządku w ośmiobitowym świecie. Brzmi to jak opowiadanie stworzone przez przedszkolaka, ale nikt nie ma prawa wymagać dzieła literackiego od prostej, niezobowiązującej darmowej strzelanki. Skoro mamy to już za sobą, przejdźmy do rozgrywki.
Pixel Land Blast to klasyczny shoot ’em up, w którym postać widzimy z boku. Kierujemy tutaj latającym Nerdem dzierżącym w ręku przepotężną broń, zdolną zniszczyć wszystko, co stanie jej na drodze. Mówię oczywiście o… Nintendo Zapperze – klasycznym pistolecie do NES. W rzeczywistości może ona jedynie nabić guza, lecz w świecie gier strzela laserem, zdolnym do pokonania nawet największych przeciwników. Skoro już o nich mowa, występują oni w postaci… kartridży. Nie postaci, tylko kartridży. Dlaczego? W jakim celu normalni oponenci zostali zastąpieni przez lewitujące, szare plastikowe pudełka? Rozumiem zamysł autora, ale czy nie dało się tego zrobić inaczej? O wiele ciekawsza byłaby walka z samym Jasonem niż strzelanie do kartridża z jego zdjęciem. Trudno, trzeba to przełknąć i iść dalej. Istotne jest, że każdy z nich ma inne rozmiary (oczywiście bez wyjaśnienia dlaczego tak jest) , odporność i rodzaj ataku. Jest to jedyna zaleta szeregowych oponentów, która wprowadza odrobinę różnorodności. Istnieją także nieruchomi przeciwnicy – ściany z kolcami zbudowane z, zgadliście, kartridży. W przeciwieństwie jednak do zwykłych oponentów, jedno ich dotknięcie równa się śmierci. Jest to niezmiernie frustrujące, ponieważ podczas walki czasami ciężko jest je odróżnić od latających wrogów. Prawdziwy poziom pokazują bossowie, którzy są dobrze przemyśleni i ich pojawienie się na ekranie spowoduje lekki uśmiech u każdego fana.
Istotną wadą Pixel Land Blast jest jej wysoki poziom trudności. Czyżby na gry z Nerdem w roli głównej padła jakaś klątwa? Pierwszy poziom jest łatwy, do jego przejścia nie potrzeba zbyt wiele umiejętności. Od drugiego poziomu zaczynają się już schody – na ekranie pojawia niezliczona ilość przeciwników, co nie stanowiłoby aż takiego problemu, gdyby nie skromny fakt, że mają postać wielkich szarych pudeł! Co najlepsze, dotknięcie jednego z nich powoduje znaczną utratę zdrowia. Nieraz byłem w sytuacji, gdy otoczyli mnie z każdej strony. Istnieją wtedy tylko dwie możliwości: spróbować się przebić i mieć nadzieję, że przeżyjesz lub użyć bonusów. Tych jednak jest jak na lekarstwo i składają się z czterech typów: apteczki i dodatkowego życia w kształtach zielonych butelek, ulepszeń broni i… Shit Pickle’a. Jeśli jesteście wielbicielami AGVN, nie muszę wam tłumaczyć kim on jest. Jeśli zaś nie, nie mam zamiaru tego robić, bo byłoby to obrzydliwe. W każdym razie, czyści on absolutnie pole z oponentów, dzięki czemu jest najbardziej wartościowym bonusem, nawet bardziej niż życie.
Rzeczą, która najbardziej udała się autorowi tej produkcji, są poziomy. Mimo, iż składają się wyłącznie z tła, potrafią urzec każdego fana ośmiobitowych przygód. Można zwiedzić tutaj świat braci Mario, Megamana czy rodziny Belmontów. Wyglądają one tak, jakby za polem bitwy był prawdziwy trójwymiarowy świat, a nie kartka papieru z namalowanym obrazkiem, za co należą się wielkie brawa. Istnieją także dodatkowe levele, w których możemy zgarnąć dodatkowe punkty i bonusy.
Czas przejść do oceny grafiki. Cóż, mogę jedynie powiedzieć, że prezentuje się tak, jak powinna – ośmiobitowo. Oczywiście, każdy po chwili namysłu stwierdziłby, że jest ona nowa, lecz posiada specyficzny klimat, który występuje przy wiecznie żywych produkcjach z lat osiemdziesiątych. Dźwięki są świetne, występuje tutaj melodia AVGN oraz z gier, w których rozgrywa się akcja, co sprawia, że gra się weń przyjemniej. Po raz kolejny występują tu komentarze Jamesa, lecz teraz są to jedynie wycinki z poszczególnych odcinków, a nie nowe nagrania.
Pixel Land Blast to porządna strzelanka – posiada przyjemnie wyglądające poziomy i klimat, lecz dyskredytuje ją wysoki poziom trudności. Według mnie zdecydowanie przegrywa z poprzednią produkcją o miano najlepszej gry nt. Angry Video Game Nerda. Jak widać, mimo odstępu czasowego, pierwszy tytuł nadal pozostaje najlepszy. Pamiętajcie jednak, że została jeszcze jedna, ostatnia gra. Czy okaże się lepsza od pozostałych dwóch? O tym już za tydzień.
Zacznijmy od pierwszej produkcji – Pixel Land Blast, stworzonej przez Kevina Berrymana. W przeciwieństwie do pierwszej gry, jest ona strzelanką, a nie platformówką. Dosyć ciekawe rozwiązanie, ale czy jest to na pewno dobry pomysł? No cóż, za chwilę się przekonamy. Najpierw poświęćmy jednak kilka słów fabule, która mimo, że z reguły jest krótka i banalna, odpowiada (a przynajmniej powinna) na pytanie „o co chodzi?”. W tym przypadku historyjka wygląda tak: wszechistota stworzyła na początku kod i powiedziała, że jest dobry. Po tym zaczęła się lenić i przestała się nim interesować. Złe gry (i mam na myśli ZŁE) wykorzystały tę szansę, by wejść do świata dobrych gier, gdzie zaczęły szerzyć zamęt i chaos. Do roli zbawcy wyznaczono AVGN. Jego zadaniem jest pokonanie po raz kolejny zgrai kartridży i przywrócenie porządku w ośmiobitowym świecie. Brzmi to jak opowiadanie stworzone przez przedszkolaka, ale nikt nie ma prawa wymagać dzieła literackiego od prostej, niezobowiązującej darmowej strzelanki. Skoro mamy to już za sobą, przejdźmy do rozgrywki.
Pixel Land Blast to klasyczny shoot ’em up, w którym postać widzimy z boku. Kierujemy tutaj latającym Nerdem dzierżącym w ręku przepotężną broń, zdolną zniszczyć wszystko, co stanie jej na drodze. Mówię oczywiście o… Nintendo Zapperze – klasycznym pistolecie do NES. W rzeczywistości może ona jedynie nabić guza, lecz w świecie gier strzela laserem, zdolnym do pokonania nawet największych przeciwników. Skoro już o nich mowa, występują oni w postaci… kartridży. Nie postaci, tylko kartridży. Dlaczego? W jakim celu normalni oponenci zostali zastąpieni przez lewitujące, szare plastikowe pudełka? Rozumiem zamysł autora, ale czy nie dało się tego zrobić inaczej? O wiele ciekawsza byłaby walka z samym Jasonem niż strzelanie do kartridża z jego zdjęciem. Trudno, trzeba to przełknąć i iść dalej. Istotne jest, że każdy z nich ma inne rozmiary (oczywiście bez wyjaśnienia dlaczego tak jest) , odporność i rodzaj ataku. Jest to jedyna zaleta szeregowych oponentów, która wprowadza odrobinę różnorodności. Istnieją także nieruchomi przeciwnicy – ściany z kolcami zbudowane z, zgadliście, kartridży. W przeciwieństwie jednak do zwykłych oponentów, jedno ich dotknięcie równa się śmierci. Jest to niezmiernie frustrujące, ponieważ podczas walki czasami ciężko jest je odróżnić od latających wrogów. Prawdziwy poziom pokazują bossowie, którzy są dobrze przemyśleni i ich pojawienie się na ekranie spowoduje lekki uśmiech u każdego fana.
Istotną wadą Pixel Land Blast jest jej wysoki poziom trudności. Czyżby na gry z Nerdem w roli głównej padła jakaś klątwa? Pierwszy poziom jest łatwy, do jego przejścia nie potrzeba zbyt wiele umiejętności. Od drugiego poziomu zaczynają się już schody – na ekranie pojawia niezliczona ilość przeciwników, co nie stanowiłoby aż takiego problemu, gdyby nie skromny fakt, że mają postać wielkich szarych pudeł! Co najlepsze, dotknięcie jednego z nich powoduje znaczną utratę zdrowia. Nieraz byłem w sytuacji, gdy otoczyli mnie z każdej strony. Istnieją wtedy tylko dwie możliwości: spróbować się przebić i mieć nadzieję, że przeżyjesz lub użyć bonusów. Tych jednak jest jak na lekarstwo i składają się z czterech typów: apteczki i dodatkowego życia w kształtach zielonych butelek, ulepszeń broni i… Shit Pickle’a. Jeśli jesteście wielbicielami AGVN, nie muszę wam tłumaczyć kim on jest. Jeśli zaś nie, nie mam zamiaru tego robić, bo byłoby to obrzydliwe. W każdym razie, czyści on absolutnie pole z oponentów, dzięki czemu jest najbardziej wartościowym bonusem, nawet bardziej niż życie.
Rzeczą, która najbardziej udała się autorowi tej produkcji, są poziomy. Mimo, iż składają się wyłącznie z tła, potrafią urzec każdego fana ośmiobitowych przygód. Można zwiedzić tutaj świat braci Mario, Megamana czy rodziny Belmontów. Wyglądają one tak, jakby za polem bitwy był prawdziwy trójwymiarowy świat, a nie kartka papieru z namalowanym obrazkiem, za co należą się wielkie brawa. Istnieją także dodatkowe levele, w których możemy zgarnąć dodatkowe punkty i bonusy.
Czas przejść do oceny grafiki. Cóż, mogę jedynie powiedzieć, że prezentuje się tak, jak powinna – ośmiobitowo. Oczywiście, każdy po chwili namysłu stwierdziłby, że jest ona nowa, lecz posiada specyficzny klimat, który występuje przy wiecznie żywych produkcjach z lat osiemdziesiątych. Dźwięki są świetne, występuje tutaj melodia AVGN oraz z gier, w których rozgrywa się akcja, co sprawia, że gra się weń przyjemniej. Po raz kolejny występują tu komentarze Jamesa, lecz teraz są to jedynie wycinki z poszczególnych odcinków, a nie nowe nagrania.
Pixel Land Blast to porządna strzelanka – posiada przyjemnie wyglądające poziomy i klimat, lecz dyskredytuje ją wysoki poziom trudności. Według mnie zdecydowanie przegrywa z poprzednią produkcją o miano najlepszej gry nt. Angry Video Game Nerda. Jak widać, mimo odstępu czasowego, pierwszy tytuł nadal pozostaje najlepszy. Pamiętajcie jednak, że została jeszcze jedna, ostatnia gra. Czy okaże się lepsza od pozostałych dwóch? O tym już za tydzień.
KOMENTARZE