pomysł
poziomy
przeciwnicy
uderzenia
nagrania
czas ładowania!
sztywne sterowanie
INFORMACJE
Gatunek: Platformowe
Licencja: freeware
Data wydania: 2009
Pobrań: 791
Producent: Gavin MacLean
Wymagania sprzętowe:
brak danych
brak danych
Dodatkowe opcje:
Rekordy online
Rekordy online
Język: Angielski
INNE Z TEMATU
AVGN: Game Over
OCEŃ
Czas na drugą część recenzji gier związanych z Angry Video Game Nerd. Tydzień temu zrecenzowałem Pixel Land Blast – strzelankę z Nerdem w roli głównej, rozgrywającą się w świecie klasycznych gier video. Mimo, że pomysł był oryginalny i ciekawy, całość zepsuł zdecydowanie zbyt wysoki poziom trudności i kiepscy przeciwnicy. Czy ostatnia (w chwili obecnej) produkcja okaże się jeszcze gorsza od poprzedniczki?
AVGN: Game Over wraca do słusznej kategorii, a mianowicie platformówki. Pomysł ze strzelanką był rzeczywiście nowatorski, ale, jak widać, całkowicie nieudany. Przed ściągnięciem jej zastanawiałem się: co nowego można jeszcze wyciągnąć z tego internetowego serialu? Mimo, iż powstały zaledwie dwa tytuły na jego podstawie, wykorzystały one większość lepszych motywów. Miałem złe przeczucia, że AVGN: Game Over będzie klonem pierwszej gry. Mając głowę pełną przeróżnych spekulacji odpaliłem ją i… nic. Na pulpicie ukazał mi się ładny obrazek, na spodzie którego był napis „LOADING…”. Dopiero po pięciu minutach czekania włączyła się gra. Mam pytanie: dlaczego? Pixel Land Blast włączał się momentalnie, podobnie jak pierwsza gra. Nawet pamięciożerne produkcje pokroju Crysisa włączają się momentalnie, więc czemu na prostą grę zajmującą nieco ponad 134 megabajtów trzeba czekać aż kilka minut? Co więcej, jeśli w tym czasie zajmiesz się inną sprawą, istnieje możliwość, że nie włączy się ona w ogóle, przez co będziesz musiał zaczynać od nowa. Spotęgowało to moje obawy odnośnie gry. Gdy zaznajomiłem się już ze sterowaniem (które jest dosyć proste i intuicyjne), zacząłem pierwszy poziom. Gdy go ujrzałem, moje podejrzenia zniknęły błyskawicznie, a na twarzy pojawił się uśmiech. „To jest to!” – pomyślałem w duchu.
Zanim jednak przejdziemy do rozgrywki, przysiądźmy na chwilę i posłuchajmy fabuły. Uwierzcie mi, to nie będzie trwało długo. Pewnego dnia Angry Video Game Nerd znalazł w swojej kolekcji nieoznaczony kartridż do NES. Z ciekawości włożył go do konsoli i… zostaje przeniesiony do świata ośmiobitowych gier z lat osiemdziesiątych. Motyw ten jest już dosyć oklepany, zwłaszcza, że był wykorzystany w jednym z odcinków programu. Mimo to, jest lepszy niż ratowanie księżniczki czy ocalenie galaktyki przed kosmitami. Dobrze, skoro wiemy już „o co chodzi”, przejdźmy do części właściwej, czyli rozgrywki.
O ile część fabularna prezentuje się mizernie i budzi lekki uśmiech politowania, sama gra jest niczym kopniak z półobrotu w twarz. Autor dokonał tego, czego nie zrobili jego poprzednicy – trafił w dziesiątkę. Można powiedzieć, że połączył najlepsze elementy dwóch wcześniejszych produkcji i dodał trochę od siebie, tworząc bardzo dobrą kombinację. Z pierwszego tytułu wziął rozgrywkę przypominającą trochę Megamana i komentarze Jamesa, z drugiego zaś akcję przedstawioną w świecie gier. Wynikiem tej kombinacji jest AVGN: Game Over – platformówka rozgrywająca się w świecie gier. Różnicą jest jednak to, że w przeciwieństwie do Pixel Land Blast, gdzie rolę przeciwników pełniły… kartridże (nadal ciężko mi to przechodzi przez gardło) , w tym przypadku walczymy z oponentami odpowiednimi do otoczenia, np. w świecie Super Mario Bros. są to grzyby i żółwie, a w Metroidzie kosmici. Co więcej, na końcu każdego poziomu walczymy z bossem z danego tytułu! Oponenci naprawdę przypominają tych z klasycznych produkcji z lat osiemdziesiątych – ich wygląd i animacje są identyczne jak u oryginałów, co jeszcze bardziej pogłębia wrażenie podróży po świecie starych gier.
Sam schemat rozgrywki przypomina trochę połączenie klasycznej platformówki z beat ‘em up (bijatyką). W przeciwieństwie do butelek z pierwszej produkcji i pistoletu z drugiej, tutaj Nerd korzysta wyłącznie z własnych pięści. No, może nie tak gołych. Na prawej dłoni nosi wszechpotężną rękawicę Power Glove (jeśli nie wiecie o czym mówię, zapytajcie wujka Google lub obejrzyjcie jeden z odcinków na jej temat). Każdy poziom składa się z kilku części, w których z dziury czasoprzestrzennej (lub czegoś podobnego) wylatują przeciwnicy. Jesteśmy wtedy zmuszeni do postoju – nie przejdziemy dalej dopóki każdy z nich nie będzie gryzł piachu. Muszę przyznać, że, w porównaniu do poprzednich produkcji, Nerd może tutaj skorzystać z bardzo pokaźnej listy ruchów. Potrafi on kopać w powietrzu, robić obroty czy skumulować swój atak, by wykonać zabójcze uderzenie. Wygląda to całkiem interesująco, lecz sterowanie w moim odczuciu jest zbyt sztywne, co utrudnia walkę. Od czasu do czasu możemy natknąć się na bonusy, czyli apteczki w postaci butelek oczywiście, chwilową nieśmiertelność w formie czasopisma Nintendo Power (po raz kolejny – odsyłam do Google lub odpowiedniego odcinka) czy… kameropiłę, która jest swego typu żartem dla fanów.
Prawdziwym majstersztykiem w AVGN: Game Over są poziomy. Można powiedzieć, że dzielą się na trzy kategorie: świata dobrych gier, złych gier i trzeciego, o którym nic nie wspomnę, by nie psuć niespodzianki. Mogę powiedzieć jedynie tyle, iż są mocno powiązane z AVGN i ich pojawienie się wywoła uśmiech na twarzy każdego fana. Każdy z poziomów w AVGN: Game Over jest bardzo dopracowany i przemyślany. Szczególnie, gdy mowa o pierwszym i drugim przypadku – każda plansza wygląda jak oryginał, powodując, że czujemy się tak, jak byśmy naprawdę grali w daną produkcję. Zaskakuje także liczba poziomów, która, jak na produkcję freeware, jest całkiem pokaźna. Należy także wspomnieć, iż nie każdy z nich kończy się po pokonaniu bossa, ale nie chcę ujawniać dlaczego.
No dobrze, przejdźmy teraz do oceny tego, jak owa gra wygląda. Muszę przyznać, że prezentuje się najlepiej ze wszystkich poprzednich produkcji, ponieważ najlepiej imituje ośmiobitową grafikę. Brawa należą się za duży udział Jamesa w projekcie. O ile w jedynce jego głosu było całkiem dużo, tutaj znajduje się prawdziwa orkiestra jego słów. Nawet, jeśli część została wycięta z programu, i tak zostaje dość spora nagranych wypowiedzi.
Nareszcie mogę wydać ostateczny (przynajmniej do momentu, gdy wyjdzie nowa gra, ale mniejsza z tym) werdykt – AVGN: Game Over to zdecydowanie najlepsza produkcja o AVGN, bijąca na głowę poprzedników. Od czego zacząć? Świetny pomysł, genialne poziomy, ponadprzeciętne kombinacje uderzeń, dopasowani przeciwnicy, ciągle towarzyszący głos Jamesa. Jedyną wadą jest zbyt sztywne sterowanie i potwornie długi czas ładowania. Produkcja ta posiada wiele smaczków, które mogą być zrozumiane wyłącznie przez fanów. Jako iż ja do nich należę, z czystym sumieniem wystawiam AVGN: Game Over pełną czwórkę.
AVGN: Game Over wraca do słusznej kategorii, a mianowicie platformówki. Pomysł ze strzelanką był rzeczywiście nowatorski, ale, jak widać, całkowicie nieudany. Przed ściągnięciem jej zastanawiałem się: co nowego można jeszcze wyciągnąć z tego internetowego serialu? Mimo, iż powstały zaledwie dwa tytuły na jego podstawie, wykorzystały one większość lepszych motywów. Miałem złe przeczucia, że AVGN: Game Over będzie klonem pierwszej gry. Mając głowę pełną przeróżnych spekulacji odpaliłem ją i… nic. Na pulpicie ukazał mi się ładny obrazek, na spodzie którego był napis „LOADING…”. Dopiero po pięciu minutach czekania włączyła się gra. Mam pytanie: dlaczego? Pixel Land Blast włączał się momentalnie, podobnie jak pierwsza gra. Nawet pamięciożerne produkcje pokroju Crysisa włączają się momentalnie, więc czemu na prostą grę zajmującą nieco ponad 134 megabajtów trzeba czekać aż kilka minut? Co więcej, jeśli w tym czasie zajmiesz się inną sprawą, istnieje możliwość, że nie włączy się ona w ogóle, przez co będziesz musiał zaczynać od nowa. Spotęgowało to moje obawy odnośnie gry. Gdy zaznajomiłem się już ze sterowaniem (które jest dosyć proste i intuicyjne), zacząłem pierwszy poziom. Gdy go ujrzałem, moje podejrzenia zniknęły błyskawicznie, a na twarzy pojawił się uśmiech. „To jest to!” – pomyślałem w duchu.
Zanim jednak przejdziemy do rozgrywki, przysiądźmy na chwilę i posłuchajmy fabuły. Uwierzcie mi, to nie będzie trwało długo. Pewnego dnia Angry Video Game Nerd znalazł w swojej kolekcji nieoznaczony kartridż do NES. Z ciekawości włożył go do konsoli i… zostaje przeniesiony do świata ośmiobitowych gier z lat osiemdziesiątych. Motyw ten jest już dosyć oklepany, zwłaszcza, że był wykorzystany w jednym z odcinków programu. Mimo to, jest lepszy niż ratowanie księżniczki czy ocalenie galaktyki przed kosmitami. Dobrze, skoro wiemy już „o co chodzi”, przejdźmy do części właściwej, czyli rozgrywki.
O ile część fabularna prezentuje się mizernie i budzi lekki uśmiech politowania, sama gra jest niczym kopniak z półobrotu w twarz. Autor dokonał tego, czego nie zrobili jego poprzednicy – trafił w dziesiątkę. Można powiedzieć, że połączył najlepsze elementy dwóch wcześniejszych produkcji i dodał trochę od siebie, tworząc bardzo dobrą kombinację. Z pierwszego tytułu wziął rozgrywkę przypominającą trochę Megamana i komentarze Jamesa, z drugiego zaś akcję przedstawioną w świecie gier. Wynikiem tej kombinacji jest AVGN: Game Over – platformówka rozgrywająca się w świecie gier. Różnicą jest jednak to, że w przeciwieństwie do Pixel Land Blast, gdzie rolę przeciwników pełniły… kartridże (nadal ciężko mi to przechodzi przez gardło) , w tym przypadku walczymy z oponentami odpowiednimi do otoczenia, np. w świecie Super Mario Bros. są to grzyby i żółwie, a w Metroidzie kosmici. Co więcej, na końcu każdego poziomu walczymy z bossem z danego tytułu! Oponenci naprawdę przypominają tych z klasycznych produkcji z lat osiemdziesiątych – ich wygląd i animacje są identyczne jak u oryginałów, co jeszcze bardziej pogłębia wrażenie podróży po świecie starych gier.
Sam schemat rozgrywki przypomina trochę połączenie klasycznej platformówki z beat ‘em up (bijatyką). W przeciwieństwie do butelek z pierwszej produkcji i pistoletu z drugiej, tutaj Nerd korzysta wyłącznie z własnych pięści. No, może nie tak gołych. Na prawej dłoni nosi wszechpotężną rękawicę Power Glove (jeśli nie wiecie o czym mówię, zapytajcie wujka Google lub obejrzyjcie jeden z odcinków na jej temat). Każdy poziom składa się z kilku części, w których z dziury czasoprzestrzennej (lub czegoś podobnego) wylatują przeciwnicy. Jesteśmy wtedy zmuszeni do postoju – nie przejdziemy dalej dopóki każdy z nich nie będzie gryzł piachu. Muszę przyznać, że, w porównaniu do poprzednich produkcji, Nerd może tutaj skorzystać z bardzo pokaźnej listy ruchów. Potrafi on kopać w powietrzu, robić obroty czy skumulować swój atak, by wykonać zabójcze uderzenie. Wygląda to całkiem interesująco, lecz sterowanie w moim odczuciu jest zbyt sztywne, co utrudnia walkę. Od czasu do czasu możemy natknąć się na bonusy, czyli apteczki w postaci butelek oczywiście, chwilową nieśmiertelność w formie czasopisma Nintendo Power (po raz kolejny – odsyłam do Google lub odpowiedniego odcinka) czy… kameropiłę, która jest swego typu żartem dla fanów.
Prawdziwym majstersztykiem w AVGN: Game Over są poziomy. Można powiedzieć, że dzielą się na trzy kategorie: świata dobrych gier, złych gier i trzeciego, o którym nic nie wspomnę, by nie psuć niespodzianki. Mogę powiedzieć jedynie tyle, iż są mocno powiązane z AVGN i ich pojawienie się wywoła uśmiech na twarzy każdego fana. Każdy z poziomów w AVGN: Game Over jest bardzo dopracowany i przemyślany. Szczególnie, gdy mowa o pierwszym i drugim przypadku – każda plansza wygląda jak oryginał, powodując, że czujemy się tak, jak byśmy naprawdę grali w daną produkcję. Zaskakuje także liczba poziomów, która, jak na produkcję freeware, jest całkiem pokaźna. Należy także wspomnieć, iż nie każdy z nich kończy się po pokonaniu bossa, ale nie chcę ujawniać dlaczego.
No dobrze, przejdźmy teraz do oceny tego, jak owa gra wygląda. Muszę przyznać, że prezentuje się najlepiej ze wszystkich poprzednich produkcji, ponieważ najlepiej imituje ośmiobitową grafikę. Brawa należą się za duży udział Jamesa w projekcie. O ile w jedynce jego głosu było całkiem dużo, tutaj znajduje się prawdziwa orkiestra jego słów. Nawet, jeśli część została wycięta z programu, i tak zostaje dość spora nagranych wypowiedzi.
Nareszcie mogę wydać ostateczny (przynajmniej do momentu, gdy wyjdzie nowa gra, ale mniejsza z tym) werdykt – AVGN: Game Over to zdecydowanie najlepsza produkcja o AVGN, bijąca na głowę poprzedników. Od czego zacząć? Świetny pomysł, genialne poziomy, ponadprzeciętne kombinacje uderzeń, dopasowani przeciwnicy, ciągle towarzyszący głos Jamesa. Jedyną wadą jest zbyt sztywne sterowanie i potwornie długi czas ładowania. Produkcja ta posiada wiele smaczków, które mogą być zrozumiane wyłącznie przez fanów. Jako iż ja do nich należę, z czystym sumieniem wystawiam AVGN: Game Over pełną czwórkę.
KOMENTARZE
Gość
+0
2009-08-11 21:08:31
Niezbyt fajny program, niezbyt fajna gra, niezbyt fajna postać. Lepiej pograć w coś na emulatorze
Pan Download
+0
2009-07-29 11:47:46
Fajna gra , jak mój młodszy brat w nią grał to sie przestraszył tego diabła co ukazuje się po śmierci , a tak to ja dead-uje na drugim boosie
Spokojny
+0
2009-07-05 22:33:17
ee dużo bardziej podobał mi się Blip & Blop - Balls of Steel niż to, poza tym niesamowicie długie ładowanie (mi ładowało około 10 minut) skutecznie zniechęca do gry no i jeszcze co chwila "fuck!, fuck!, fuck! bardziej minie to rozpraszało niż umilało rozgrywkę.
Gość
+0
2009-07-05 12:39:22
Fakt długie ładowanie gry to paranoja, ale gra fajna, przyjemna, i do tego dla fanów AVGNa :D czegoś chcieć więcej ?
1