Rekordy online
Psychonauts
Psychonauts to jedna z tych gier, która choć pojawia się często w rozmaitych rankingach i wspomnieniach weteranów branży, nigdy nie zdołała osiągnąć szczególnego sukcesu komercyjnego. Do dziś rozeszła się w niewiele ponad 400 tys. kopii (nie licząc niedawnego Humble Indie Bundle).
To niedobrze. W tę doskonałą platformówkę powinien zagrać każdy miłośnik gier.
Nad Psychonautami pracowało studio Double Fine Productions pod wodzą Tima Schafera – słynnego projektanta Monkey Island i człowieka odpowiedzialnego za początek kickstarterowej rewolucji w finansowaniu gier niezależnych. Jego pokręcone poczucie humoru da się tu odczuć na każdym kroku.
Akcja gry rozgrywa się w trakcie letniego obozu dla młodych psychonautów: tajnych agentów potrafiących wnikać w umysły innych ludzi. Ukazano je bardzo, hm, plastycznie. Przykładowo, mózg sfiksowanego na punkcie wojska wychowawcy przypomina pole bitewne, a wielkiej ryby (!) – nowoczesną metropolię Lungfishopolis (!!!). Więcej nie zdradzam, bo samodzielne odkrywanie kolejnych etapów to spora frajda.
Napisałem, że Psychonauts to platformówka? To prawda, ale twórcom udało się przemycić wiele udanych rozwiązań z RPG-ów (zdobywanie poziomów, zakup ulepszeń), a nawet wprowadzić – do pewnego stopnia – nieliniową rozgrywkę. Dlatego skakanie, strzelanie, manipulowanie przedmiotami i rozwiązywanie prostych zagadek nie nudzi się nawet na chwilę.
Oprawa graficzna zestarzała się w niewielkim stopniu pomimo uplywu siedmiu lat od premiery. Jasne, z bliska widać rozmyte tekstury, a jakość niektórych efektów śmieszy w dobie CryEngine 3, ale wyrazisty styl artystyczny doskonale współgra z opowiadaną historią.
Zresztą, po co rozpisywać się o szczegółach technicznych? Nic nie zmieni faktu, że to jedna z moich ulubionych gier i za każdym razem zadziwia mnie, jak równie zabawna, nietuzinkowa i grywalna produkcja mogła zostać zignorowana przez przytłaczającą większość graczy. W dużym stopniu pewnie tych samych, którzy narzekają później na kolejne bezmyślne klony Call of Duty.
W każdym razie – gorąco polecam!