Rekordy online
Tales from the Borderlands
Najlepsza gra Telltale.
Na pewno znacie to uczucie, gdy coś, co towarzyszyło wam od miesięcy, nieubłaganie dobiega końca. Właśnie tak czułem się po ostatnim odcinku przygody, którą był Tales from the Borderlands.
Jest to typowa produkcja Telltale, a więc coś pomiędzy grą wideo a interaktywnym filmem. Twoje decyzje mają pewien wpływ na przebieg fabuły, ale aktywność sprowadza się do sprawnego wybierania opcji dialogowych i naciskania przycisków, które pojawiają się na ekranie. Telltale swoją formułę realizowało raz lepiej (The Walking Dead), raz gorzej (Gra o tron), ale ciężko będzie im przebić TftB.
Scenariusz jest rewelacyjny: przez większość czasu zabawny, ale i szczerze wzruszający, kiedy to konieczne. Trudno nie pokochać zarówno głównych bohaterów, jak i wszystkich drugoplanowych postaci, którzy przewijają się przez kolejne sceny 10-godzinnej historii. Mamy tu i dwójkę kumplujących się robotów, i szeregowego pracownika międzyplanetarnej korporacji, i piekielnie sprytną, choć w głębi duszy romantyczną siostrę głównej bohaterki. Pojawiają się też starzy znajomi z Borderlands. Kto? Tego nie będę już zdradzać.
Na każdym kroku widać, że twórcy świetnie się bawili podczas tworzenia gry. Rewelacyjne są piosenki stanowiące podkład muzyczny na początku każdego odcinka, zabawne są docinki między postaciami i nawiązania popkulturowe, a nawet sceny akcji oparte o nieśmiertlne QTE potrafią zaskoczyć swoją oryginalnością. Żałuję tylko, że silnik graficzny nie zawsze nadąża za wyobraźnią twórców – na przyszłość nie zaskodziłyby mniej drętwe animacje i nieco lepsze efekty cząsteczkowe.
Poza tym, to z pewnością jeden z moich ulubionych tytułów mijającego roku. Może niezbyt „growy”, ale w sumie co w tym złego, skoro bawiłem się świetnie?