Kilku graczy przy 1 komputerze, Rekordy online
Shank
Kojarzycie Kill Billa? Głupie pytanie. Kto nie kojarzy Kill Billa? To zresztą mało istotne, o nim będzie krótko. Główną bohaterką filmu Tarantino była Beatrix "Uma Thurman" Kiddo, Zdradzona przez swoich współbraci z Plutonu Śmiercionośnych Żmij, przez dwie części (i blisko cztery godziny) mści się za masakrę podczas jej ślubu w kaplicy El Paso. Z zimną krwią morduje wszystkich uczestników spisku, jednego po drugim.
Shank w niczym nie przypomina wychudzonej Beatrix. Joanna Krupa, zapytana o opinię, odpowiedziała drżącym głosem: "jego muskuły are sacz emejzing". I rzeczywiście: nasz bohater mógłby obdzielić testosteronem wszystkich członków Tokio Hotel, a i tak nie straciłby wiele z budzącego respekt wyglądu. Ale też nie spotykamy codziennie gościa noszącego na plecach piłę łańcuchową.
Shank ma jednak równie burzliwą przeszłość, co bohaterka Kill Billa. Jego dziewczyna Eva została zamordowana na polecenie człowieka, który onegdaj był jego szefem i zaufanym przyjacielem. Żądny zemsty Shank ostrzy nóż i wyrusza w długą podróż – po nitce do kłębka. Odpowiednio "epickie" dialogi gwarantuje Marianne Krawczyk – współtwórczyni God of War.
Rozgrywka to dość typowy, dwuwymiarowy beat 'em up. Jak uczą pryncypia tego gatunku, naszym celem jest parcie w prawą stronę ekranu, eliminując po drodze zastępy mięsa armatniego – tak długo, aż dotrzemy do Wielkiego Bossa, którego pokonać można tylko Sposobem. Odnalezienie Sposobu leży już w gestii gracza.
I tak przez jakieś 20 poziomów. W sumie cztery godziny zabawy.
Jest na szczęście kilka elementów wyróżniających Shanka na tle podobnych produkcji. To przede wszystkim bogactwo arsenału i możliwość łączenia ataków w efektowne kombosy. Typowy scenariusz: rzut granatem, wystrzał z shotguna, cięcie piłą, doskok, przygwożdżenie do ziemi i dobicie nożem. Szybkie i intuicyjne. Ale inne być nie mogło, bo na ekranie zwykle dzieje się tak dużo, że nawet pomimo wygodnego sterowania (grałem na padzie), ciężko zorientować się w przebiegu akcji.
Drugi element to kooperacja. Poświęcono jej naprawdę sporo uwagi. Umiejętna współpraca dwóch wojowników pozwala na efektowne akcje, które w samotnym rajdzie byłyby niemożliwe. Ale co-op to przede wszystkim zupełnie nowa kampania, z inną fabułą, poziomami i bossami. Jeśli więc chcesz poznać 100% Shanka, nie ma wyjścia: musisz przygarnąć do domu kumpla.
Żeby nie było jednak zbyt kolorowo, projekty poziomów w grze są wysoce rozczarowujące. Tak jakby cała para poszła w wygląd, a Departament Pomysłów otrzymał wypowiedzenia z powodu cięć budżetowych. Cały ciężar grywalności spada więc na walkę.
Mimo wszystko, Shank to udana produkcja. A w porównaniu z poprzednimi dziełami Klei Entertainment, wręcz wybitna. Raczej nie zmieni twojego spojrzenia na gry niezależne, tak jak mógłby to zrobić Braid albo Limbo, ale jeśli szukasz dobrej rozrywki na wieczór, gratulacje: właśnie ją znalazłeś.
P.S. Już we wtorek, 7 lutego premiera drugiej części gry.
1