Rekordy online
Temple Run 2
Są dwa sposoby na zrobienie sequela. Albo starasz się stworzyć coś zupełnie nowego, albo to samo, tylko więcej i lepiej. Twórcy Temple Run 2 wybrali bramkę numer dwa. Z jakim skutkiem?
Ano takim, że ponownie dostaliśmy bardzo fajną grę, której fenomenu nie mogę jednak pojąć. W zaledwie dwa tygodnie od premiery dwójkę pobrano ponad 50 milionów razy. Rozumiem, przy Temple Run można przyjemnie spędzić trochę czasu, ale po kilku dniach całość naprawdę zaczyna się nudzić. Choć muszę przyznać, że twórcy zrobili sporo, by zatrzymać nas przy smartfonach jak najdłużej.
Przede wszystkim, same poziomy są znacznie ciekawsze. W jednej chwili biegniemy po dżungli, by w następnej znaleźć się w kopalni złota, a jeszcze później zjeżdżać szaleńczo po linie w dół urwiska. Podobnie jak w pierwszej części, chodzi o to, by przeżyć jak najdłużej, uciekając przed goniącymi nas stworami. Liczy się refleks: mamy tylko ułamki sekund, by zareagować przed stromym zakrętem, przepaścią, wirującymi kolcami i całym mnóstwem innych niebezpieczeństw. Zwykle mamy też tylko jedną szansę, a najmniejszy błąd skutkuje koniecznością rozpoczęcia biegu od początku.
Każde podejście to kolejne punkty doświadczenia i monety – te pierwsze pozwalają nam osiągać coraz wyższe poziomy, a te drugie ulepszać bohaterów o nowe umiejętności. Oczywiście, jak to w produkcjach free-to-play, możesz wybrać żmudną drogę lub po prostu zapłacić i mieć fory już od początku. Nie ma to większego sensu, ale jak ktoś lubi psuć sobie zabawę, proszę bardzo.
Dorzućmy do tego zadania, codzienne i tygodniowe wyzwania, pokaźną listę artefaktów do zebrania, rankingi i statystyki, a okaże się, że w tej prostej grze naprawdę jest co robić. Szkoda, że całość została zaprojektowana tak, by wycisnąć z graczy dużo pieniędzy, a klimat to nic innego jak marna podróba Indiany Jonesa. Mam więc w stosunku do Temple Run 2 mieszane uczucia. Bawiłem się dobrze, ale daleki jestem do fascynacji tą serią. Z runnerów zdecydowanie lepiej wybrać Rayman: Fiesta Run.